Do popularyzacji podróży przyczynił się stopniowy rozwój sieci dróg lądowych. W Europie najstarszą drogę, datowaną na 2000 r. p.n.e., wybudowali Minojczycy pomiędzy miastami Knossos i Gortyna na Krecie. Prawdziwą drogową rewolucję rozpętał jednak kto inny i znacznie później – Rzymianie w połowie I tysiąclecia p.n.e.
Wszystkie drogi prowadzą do Rzymu
Starożytni Rzymianie byli łebskimi budowniczymi. Pozostawili po sobie imponujące akwedukty, świątynie, amfiteatry, fortyfikacje, ulice. Znakomita część rzymskich cudów inżynierii przetrwała do naszych czasów, co wcale nie jest niespodziewanym uśmiechem losu.
U podstaw działalności imperium leżało prawo Dwunastu Tablic (łac. lex duodecim tabularum). Ten ogłoszony w 449 r. p.n.e. zbiór aktów prawnych regulował wszystkie aspekty funkcjonowania państwa. Zgodnie z rzymskimi zasadami budowlanymi drogi publiczne, osiedlowe, a nawet prywatne musiały spełniać określone parametry techniczne, mieć wymaganą szerokość i być pragmatyczne z użytkowego punktu widzenia.
Jednym z kluczowych kryteriów była solidność. Rzymianie dążyli do tego, aby drogi nie wymagały późniejszej naprawy, co udało im się osiągnąć w banalny, a w dodatku tani sposób – poprzez układanie płaskich kamieni na mocno ubitym żwirze z warstwą gruzu.
Równie ważne dla Rzymian były wygoda i bezpieczeństwo. To dlatego niektóre górskie szosy wyposażano w ułatwiające wspinaczkę niskie stopnie, a arterie miejskie, jak te słynne w Pompejach – w wystające ponad ulicę kamienne przejścia dla pieszych (patrz zdjęcie poniżej), które są unikatem w skali światowej i dowodem inżynieryjnego geniuszu. Antyczne ulice pełniły nie tylko funkcję szlaków komunikacyjnych, lecz także systemów odprowadzania wody i ścieków. Wyposażone w chodniki i gęsto rozmieszczone pasy, skutecznie chroniły stopy piechurów przed błotem, brudem i wilgocią. Jednocześnie Rzymianie wyszli naprzeciw potrzebom zmotoryzowanych: ulice o szerokości ok. 4,5 m mieściły dwa powozy obok siebie, a układ kamiennych bloków dla pieszych był dostosowany do rozstawu kół standardowej bryki, która mogła między nimi swobodnie przejechać. Jakby tego było mało, przejścia znajdowały się co ok. 100 m, studząc zapały ówczesnych piratów drogowych i wymuszając na nich ograniczenie prędkości w terenie zabudowanym.
Sprytne, prawda? A to nie wszystkie drogowe innowacje rodem ze starożytnego Rzymu! W tych warunkach przemieszczanie się, nawet na długie dystanse, stało się łatwe, szybkie i przyjemne.

Podczas gdy w innych zakątkach globu drogi pozostawały mrzonką, Rzym z przełomu I i II w. n.e. cieszył się już dwupasmowymi „autostradami”. Jak wynika z „Itinerarium Antonina”, rzymskiego dzieła geograficznego z rejestrem odległości i postojów drogowych, w szczytowym okresie ze stolicy kraju wychodziło aż 29 arterii wojskowych, a 372 drogi publiczne łączyły Cesarstwo ze wszystkimi podległymi prowincjami.
Wybudowane przez Rzymian drogi rozciągały się przez całą zachodnią i południową Europę po północne krańce Afryki i zachodnie rubieże Azji Mniejszej, od Muru Hadriana w północnej Brytanii przez dzisiejszą Francję, Hiszpanię, Włochy i Bałkany, wybrzeże Maroka, Algierii, Libii i Egiptu aż po Turcję oraz kraje nad Eufratem i Tygrysem. Infrastruktura liczyła łącznie, bagatela, 400 tys. km, z czego ponad 80 tys. km dróg było brukowanych!
Bezprecedensowy budowlany, jak również polityczno-gospodarczy rozmach imperium doskonale oddawało ukute wówczas powiedzenie: „wszystkie drogi prowadzą do Rzymu”. Sprowadzano nimi najbardziej pożądane zagraniczne towary i nimi wyruszano również na podbój kolejnych terytoriów…
Organizuj podróże kulturowe!
Nowe horyzonty
Antyczna sytuacja drogowa nie wszędzie była równie dobra, a często daleka od ideału. Rzymianom zależało przede wszystkim na kluczowych szlakach militarnych i kupieckich, toteż poboczne, niezwiązane z ich interesami ścieżki traktowali po macoszemu. Co więcej, z powodu uwarunkowań terenu gdzieniegdzie zarzucali oni budowę porządnych dróg lub, aby ominąć gęste lasy i mokradła w dolinach, wytyczali po łebkach trasy przez góry.
Wykute w skałach marszruty były wprawdzie „pogodoodporne”, lecz strome, usiane kamieniami, śliskie po opadach, pozbawione cienia i oznakowania (poza sporadycznymi kamiennymi kopcami), okazywały się szalenie wymagające, zdradliwe, niekiedy wręcz zabójcze. Jedna z takich karkołomnych tras wiodła do greckiego „pępka świata”, czyli świątyni Apollina w Delfach. Otwarcie narzekał na nią geograf Pauzaniasz, autor słynnego przewodnika „Wędrówka po Helladzie. W świątyni i w micie”, ostrzegając, że drogę do mykeńskiego sanktuarium trudno pokonać nawet piechotą, a co dopiero powozem!
Komfort i bezpieczeństwo starożytnych peregrynacji przez wiele stuleci pozostawały raczej względne. Pierwsze europejskie drogi, które początkowo stanowiły dla poselstw i wypraw handlowych zaledwie alternatywę wobec morza opanowanego przez Fenicjan, wystarczyły jednak, aby roztoczyć przed ludźmi nowe perspektywy.

Droga do „wynalezienia” podróży
Ze znalezisk archeologicznych, antycznych dzieł sztuki i literatury, takich jak „Geographica hypomnemata” Strabona, „Odyseja” Homera, „Dzieje” Herodota czy „Edyp” Sofoklesa, wyłania się obraz niestrudzonych wojażerów, którzy mimo ryzyka i niewygody, pieszo, konno lub wozami zaprzężonymi w osły, muły, woły i konie, odważnie ruszali w świat.
Coraz lepsze drogi znacząco skróciły przejazdy, co pozwoliło przeznaczyć dodatkowy czas na inne sprawy, odpoczynek i przyjemności. Właśnie tym sposobem starożytni podróżnicy zaczęli czerpać z walorów otoczenia, aż wpadli na pomysł odrębnych wyjazdów eksploracyjnych, krajoznawczych i wypoczynkowych.
W starożytności na wycieczki pozwolić sobie mogły jedynie zamożniejsze warstwy społeczne, władcy, dworscy delegaci, żołnierze, kupcy, rozmaici badacze. Stopniowo nakręcali oni jednak modę, która zupełnie zmieniła oblicze basenu Morza Śródziemnego. Platon wspomina, że na greckim wybrzeżu kuszące przybyszy miasta-państwa zaczęły „mnożyć się jak żaby w stawie”. Morze pociągało też majętnych Rzymian, którzy obrali kurs na Pompeje, pełne zajazdów i atrakcji, oraz modne uzdrowisko Baje, gdzie swoje letnie wille mieli Cezar i Neron. Na drugim brzegu, w Egipcie, życie wczasowiczów kwitło zaś w Aleksandrii.
Pierwsi podróżnicy celowali w miejsca piękne przyrodniczo, sprzyjające relaksowi i zabawie. Wkrótce dostrzegli jednak, że nie godzi się cały dzień leżeć plackiem na plaży, gdy okolica czeka na odkrycie. Zaczęli więc zwiedzać przybytki duchowości, sztuki i nauki, świątynie, biblioteki i muzejony, które były dawniej arenami inspirujących spotkań intelektualnych, filozoficznych dysput, biesiad i festiwali. Stykając się z lokalną historią, kulturą i naturą, aktywnie poszerzali horyzonty i, jak śliwka w kompot, wpadali w swoiste globtroterskie uzależnienie.
Zapoczątkowane w ten sposób, wzbogacające poznawczo i empirycznie ekspedycje stały się zalążkiem podróży kulturowych, które uchodzą za najstarszą i najbardziej zróżnicowaną tematycznie formę intencjonalnie odbywanych wycieczek.