Plemię Jarawa z Wysp Andamańskich na Oceanie Indyjskim pozostawało nieskontaktowane ze światem zewnętrznym przez 55 tys. lat. Obecnie wzmożony ruch na autostradzie Great Andaman Trunk Road i destrukcyjny rozwój masowej turystyki przyczyniają się do degradacji ziem i unikalnej kultury Jarawów.
Los Jarawów zmienia się diametralnie począwszy od lat 70. ubiegłego wieku, gdy rząd Indii oddał do użytku Great Andaman Trunk Road, czyli krajową autostradę nr 4, łączącą północ i południe wyspy – i przebiegającą przez rezerwat zamieszkany przez rdzenne andamańskie plemię.
Początkowo kontakty między cywilizacją i raczej wrogo nastawionym plemieniem, żyjącym w izolacji od epoki kamienia łupanego, są sporadyczne. Z czasem ruch samochodowy w okolicy wzrasta. W 1997 r. zaintrygowani Jarawowie zaczynają sami wychodzić z lasu, by odwiedzić pobliskie wioski i zobaczyć, jak żyją ludzie spoza ich hermetycznej enklawy. To pierwszy stopień do piekła, którego żaden z rdzennych Andamańczyków jeszcze nie przeczuwa.

Celowe przeoczenie
W ciągu kilku miesięcy od pierwszego kontaktu ze światem zewnętrznym wśród Jarawów wybucha poważna epidemia odry. Kolejne następują w latach 1999 i 2006. Zaniepokojony tym Sąd Najwyższy Indii zarządza w 2002 r. natychmiastowe zamknięcie drogi przez rezerwat, aby ograniczyć ryzyko rozprzestrzeniania się chorób zakaźnych oraz ochronić kulturę Jarawów. Droga do ich osady pozostaje jednak otwarta. Pomimo sądowego orzeczenia, nacisków obrońców praw człowieka oraz faktu, że do najciekawszych atrakcji turystycznych na wyspach uruchomiono alternatywny szlak wodny. Jak się wkrótce okazuje – nie jest to zwykłe przeoczenie.
Ludzkie zoo na Andamanach
Andamany to raj na ziemi. Wyspy są chętnie odwiedzane przez turystów z całego świata, na których czekają tu urokliwe plaże z lazurową wodą, bogactwo tropikalnej fauny i flory, a także… „dzicy” tubylcy. Każdego dnia z Port Blair, stolicy Wysp Andamańskich, w pobliże coraz bardziej tonącej w śmieciach osady Jarawów zjeżdża co najmniej 500 turystów. Zapakowani do busów, jadą do rezerwatu obejrzeć „ludzkie safari”.
Nikt – ani lokalne biura podróży, ani turyści – nie dostrzega w tym zdrożności. Nikt nie przejmuje się też faktem, że wyprawa na tereny zamieszkane przez tubylców jest, zgodnie z orzeczeniem indyjskiego sądu, zabroniona. Łamanie prawa i turystyka wzajemnie napędzają się w wyścigu po duże pieniądze i egzotyczne wrażenia.

Wycieczka do Jarawów kosztuje ok. 30 tys. rupii od osoby (420 dolarów). Z tego 15 tys. rupii to łapówka dla policji, która teoretycznie ma obowiązek trzymać turystów z daleka od odizolowanych plemion. Pozostałe 10–15 tys. rupii stanowi natomiast koszt busa z kierowcą i… prezentów dla Jarawy, których wręczać absolutnie nie wolno.
Tuż przed wjazdem do rezerwatu stoją tablice ostrzegawcze z listą zakazów i kar za ich złamanie. Z głośników leci ta sama litania. Jarawów nie wolno fotografować ani filmować, nie wolno dawać im jedzenia, napojów, alkoholu, tytoniu (od dwóch ostatnich niektórzy Jarawowie zdążyli się już uzależnić), nie wolno także ich dotykać, rozmawiać z nimi czy wchodzić w jakiekolwiek inne interakcje. Grożenie sądem na nic się zdaje, a skorumpowani policjanci na wszystko przymykają oczy.
Pokaż cycki za jedzenie
W 2012 r. do sieci wypływa nagranie, na którym widać, jak jeden ze strażników rezerwatu przekupuje dziewczęta Jarawy – praktycznie nagie, odziane jedynie w skromne spódniczki z traw i ozdoby – by za jedzenie tańczyły dla turystów.

Przyzwolenie na ten uwłaczający ludzkiej godności, skandaliczny i voyerystyczny proceder, dla niektórych turystów ekscytujący, atrakcyjny, a nawet podniecający, wywołuje powszechne oburzenie. Poprzez organizację Survival International 17 tys. osób z całego świata wystosowuje odezwę do indyjskiego rządu. I… tyle.
Dziewczęta z plemienia nadal się skarżą, że chłopcy z zewnątrz wywierają na nie presję psychiczną i fizyczną, natarczywie dotykają ich ciał, upijają je i zmuszają do seksu.
Jarawowie są bezbronni wobec takiej napastliwości – choć w skrajnych przypadkach zaskakują bezwzględną walecznością. Jak wtedy, gdy nie popuścili kłusownikom, którzy na terenie rezerwatu wybijają nielegalnie dziki i inną zwierzynę, stanowiącą element diety Jarawów.
Naciągnęliśmy łuki. Tego dnia zabiliśmy wszystkich dziesięciu. Otoczyliśmy ich i zabiliśmy. Ja zabiłem trzech. Zrozum, dlaczego: my nie lubimy świata zewnętrznego. Nie chcemy wchodzić z nim w interakcję – mówi dwóch młodych mężczyzn z plemienia Jarawa w filmie nakręconym przez dokumentalistów The Jarawas Foundation.

Koszmar etnicznej wioski
Komunikat jest jasny. Ale los zaledwie czterystu ostatnich Jarawów, zamiast się poprawiać, jedynie się pogarsza. Bo cóż im po tym, że zostali przeniesieni do wioski etnicznej, objęci państwową opieką medyczną i edukacją oraz zyskali możliwość handlu. Współczesny świat wchodzi do nich nieproszony. Daje dobra materialne, ale jednocześnie odbiera obyczaje unikalnej kultury, która pod wieloma względami nie zmieniła się od epoki kamienia. Pokazuje uczucie wstydu, dając Jarawom ubrania, których nigdy dotąd nie nosili. Uczy strachu przez ciemnością lasu, wyposażając ich w latarki. Ofiarowuje im też okulary przeciwsłoneczne, nożyczki, lusterka pomocne przy nakładaniu tradycyjnego makijażu, plastikowe butelki, skutery. Tymczasem Jarawowie twierdzą zgodnie, że jedyne, czego potrzebują, to las.
Tu jest bardzo pięknie. Żyjemy tu spokojnie i jesteśmy szczęśliwi. Wyglądamy inaczej niż ty, ale wszyscy mamy się dobrze – powtarzają Jarawowie.

Świat słyszy Jarawów, ale nie słucha. W 2018 r., w celu zwiększenia dochodów z turystyki, rząd Indii złagodził ograniczenia dostępu do plemion na Wyspach Andamańskich. Decyzja ta zagraża też innym delikatnym rdzennym populacjom regionu, które według jednej z ministerialnych propozycji powinny wreszcie zostać zasymilowane ze zwykłym społeczeństwem. Zagadkowa opieszałość w zakresie ochrony zdrowia i kultury tubylców oraz duży margines polityczno-gospodarczej swobody cechują niemal wszystkie decyzje zapadające w kwestii archipelagu Andamanów.
Ucywilizować rdzenne plemiona, zagarnąć ich ziemie i zbić na nich majątek – to pragnienie niewypowiedziane na głos z obawy przed międzynarodowym blamażem, lecz doskonale na Wyspach Andamańskich widoczne. Rękę do spełnienia owego marzenia kapitalizmu przykładają wszyscy: władze Indii, lokalne instytucje, biura podróży, turyści. Wszyscy ci, którzy w pogoni za zyskiem albo egzotyczną przygodą zatracają zdrowy rozsądek i resztki człowieczeństwa.