„Spiralna grobla” to najsłynniejsza rzeźba amerykańskiego artysty Roberta Smithsona i jedno z najważniejszych dzieł land artu (sztuki ziemi). Usypana z kamieni konstrukcja znajduje się przy brzegu Wielkiego Jeziora Słonego w USA i od chwili powstania w 1970 r. wzbudza nieustające dyskusje o przekraczaniu artystycznych granic.
Skały lądują jedna na drugiej, zatopione w krwistoczerwonej od alg wodzie. Pomiędzy nimi chrzęszczą kryształy soli, żwir i piach, misterną konstrukcję zlepia błoto. Ścieżka z 6650 ton lokalnie wydobywanego czarnego bazaltu staje się coraz dłuższa. Biegnie od brzegu Wielkiego Jeziora Słonego, aby kilkaset metrów dalej w głąb akwenu skręcić spiralnymi okręgami, przeciwnie do ruchu wskazówek zegara. Jest kwiecień 1970 r., a Bob Phillips, brygadzista Parson Construction Company, nie może uwierzyć, że rzeźbę „Spiralna grobla” – pomysł ekscentrycznego amerykańskiego artysty Roberta Smithsona – naprawdę udało się zrealizować. „To jedyna kiedykolwiek wybudowana przeze mnie rzecz, która służy bezcelowej obserwacji” – powie potem. Nie wie, jak bardzo się myli.
Szaleństwo nad solnym jeziorem
Gdy jakiś czas wcześniej Smithson zjawia się w jego biurze z projektem kamiennego pomostu przy Rozel Point, na północno-wschodnim skraju Wielkiego Jeziora Słonego, Phillips tylko puka się w czoło. Nie zaryzykuje. Teren nie wytrzyma ciężkich maszyn. Mało tam koparek, które lata temu utknęły w szlamie albo odmówiły posłuszeństwa w wodzie o wysokim zasoleniu? Niebezpieczeństwo za duże, a pomocy na tym odludziu znikąd. Brygadzista ma nadzieję, że wyjaśniając oczywiste trudności techniczne, odwiedzie od artystycznego absurdu Smithsona, któremu pomocy odmówiły już wszystkie inne firmy budowlane z okolicy. Ale następnego dnia rzeźbiarz przychodzi do niego ponownie ze szczegółowym planem artystycznej konstrukcji. Phillips wzdycha zrezygnowany i sięga po ołówek. Sugeruje modyfikację wysokości grobli i ulokowanie skał na jej szczycie.



Robert Smithson jest usatysfakcjonowany. Od realizacji zwariowanego planu nie odstręcza go nawet stawka za roboty w kwocie 6000 USD – głównie dlatego, że znaczną część pieniędzy wykłada galeria filantropki i mecenas sztuki Virginii Dwan z Nowego Jorku. Bob Phillips nie ma wyjścia. Zbiera pięcioosobową załogę, dwie wywrotki, ładowacz czołowy i mały traktor. Wkrótce ekipa rusza z miasta Logan nad oddalone o 110 km Wielkie Jezioro Słone w stanie Utah, na zachodzie Stanów Zjednoczonych. Robotnicy rozstawiają się na nabrzeżu i przez 6 dni spełniają groteskową artystyczną wizję pośrodku niczego – na samotnym jeziorze, otoczonym pejzażem surowego pasma górskiego Wasatch, porzuconych platform wiertniczych do wydobycia ropy i gazu oraz ruin niegdyś modnego kurortu wypoczynkowego.

Jeszcze w XIX w. okolica Wielkiego Jeziora Słonego tętni życiem. Działa tu uzdrowisko z pawilonami kuracyjnymi, natryskami, kasynem, stacją kolejową i przystanią, z której można łodzią popłynąć na którąś z jeziornych wysp. Mieszkańcy Salt Lake City i pobliskich miejscowości tłumnie odwiedzają Wielkie Jezioro Słone dla zdrowia i relaksu. Za sprawą wysokiego zasolenia można swobodnie unosić się na wodzie, bez potrzeby wykonywania jakichkolwiek ruchów. Niektórzy czytają nawet na środku jeziora książki i gazety.


Walory przyrodnicze, które przyciągnęły tu wczasowiczów, niebawem ich jednak przepędzają. Wraz ze wzrostem zasolenia poziom wody w jeziorze nagle zaczyna się obniżać. Brzeg cofa się aż o kilkaset metrów od uzdrowiska, które od połowy XX w. jest już całkowicie opustoszałe. Miejsce kuracjuszy zastępuje przemysł, eksploatujący okolice z cennych złóż: magnezu, potasu, siarczanów, węglanów, ropy, gazu, a przede wszystkim soli, której wydobywa się z jeziora około 2,5 mln ton rocznie.
Metanaturalny absolut
Te warunki są na rękę Robertowi Smithsonowi. Co więcej, to właśnie za ich sprawą amerykański rzeźbiarz decyduje się na artystyczny performance właśnie nad brzegiem Wielkiego Jeziora Słonego. Dlaczego? Już wkrótce stanie się to jasne. Na razie Smithson jest traktowany jak ambitny, choć nieco postrzelony artysta – jeden z wielu jemu podobnych w tamtym okresie. Bob Phillips obserwuje, jak jego ekstrawagancki zleceniodawca przywdziewa długie do bioder kalosze do chodzenia po wodzie i ochoczo dyryguje ekipą.
Początkowo artysta planuje stworzyć na jeziorze sztuczną wyspę, ale zarzuca koncept, gdy okazuje się, że realizacja robót z łodzi i barek będzie zbyt skomplikowana. Potem wpada na pomysł ciągnącego się od brzegu skalnego pomostu w kształcie litery „J”, który przedstawia Phillipsowi. Ostatecznie, już w trakcie prac, projekt przeradza się w „Spiralną groblę” („Spiral Jetty”) – romantyczną rekonstrukcję drogi o długości 460 m i szerokości 4,6 m, zakończoną serpentynowym kształtem, dla którego inspiracją była spirala Archimedesa.

W ten sposób Smithson w nieuporządkowany, chaotyczny świat natury wprowadza w 1970 r. stworzoną przez człowieka doskonałą figurę, ze stałymi odległościami pomiędzy okręgami spirali. Minimalistyczna rzeźba na jeziorze nie współgra z odludnym otoczeniem i choć humanizuje je, donikąd nie prowadzi i pozostaje bezcelowa. Pozornie.
„Spiralna grobla”, okrzyknięta wkrótce najważniejszym dziełem Roberta Smithsona i dziełem dekady lat 70. XX w., pozostałaby pewnie zupełnie niezauważona z powodu niegościnnej lokalizacji. Smithson ma tego świadomość, dlatego dba, aby o kolejnym projekcie realizowanym przez niego w ramach koncepcji miejsc i nie-miejsc usłyszał świat. Zatrudnia profesjonalnego fotografa, który na zdjęciach i w 32-minutowym, kolorowym filmie na taśmie 16 mm dokumentuje przebieg robót nad Wielkim Jeziorem Słonym. Prace fotografa zostają wystawione w nowojorskiej Virginia Dwan Gallery. Jej właścicielka, pozostająca wielką fanką twórczości Smithsona, jego zamiłowania do artystycznego minimalizmu i ukazywania entropii w kontekście kulturowo-społecznych transformacji powojennego świata, daje „Spiralnej grobli” odpowiedni rozgłos. Promocji artystycznej koncepcji towarzyszy esej Smithsona z 1972 r., w którym artysta próbuje przekonać opinię publiczną, że jego najnowsza rzeźba jest spontaniczną reakcją na twórcze olśnienie, imaginację spiralnej drogi, która miała mu zaświtać w głowie, gdy tylko stanął na brzegu Wielkiego Jeziora Słonego. Ta nieco kłamliwa wersja wydarzeń nie zmienia faktu, że „Spiralna grobla” Roberta Smithsona momentalnie budzi wielkie – i skrajne – emocje.
„Spiralna grobla” to znakomity przykład entropii w sztuce. Entropia jest pojęciem z zakresu fizyki – w termodynamice stanowi miarę kierunku i rozproszenia energii oraz nieuporządkowania układu, który dąży do swoistej równowagi. Dla Roberta Smithsona entropia jest ujętą w artystyczne ramy metaforą przypadkowości, chaosu, bezładu, niepewności, ulotności i zmienności rzeczy, której równowaga jest relatywna i płynnie kształtowana przez równie zdezorganizowany, nieprzewidywalny wpływ otoczenia.
Artystyczna afera
Robert Smithson zderza się tak z poklaskiem, jak i z krytyką. Podobnie zresztą jak inni artyści zajmujący się land artem, czyli sztuką ziemi – nurtem sztuki konceptualnej zrodzonym w latach 60. i 70. XX w. Twórcy działający w ramach tego ruchu porzucili ściany galerii i muzeów, aby niczym przodkowie współczesnych ludzi uprawiać artyzm na łonie natury. Spod ich ręki wychodzą wielkoskalowe projekty plenerowe, przypominające archaiczne, pierwsze przykłady sztuki ziemi: malowidła z Lascaux, kamienny krąg ze Stonehenge, kamienne szeregi z Carnac, piramidy, kopce i cmentarzyska rdzennych Amerykanów albo geoglify z pustyni Nazca w Peru.
Land art, powstały w odpowiedzi na powszechną mechanizację i modernizację, jako wyraz sprzeciwu wobec uprzemysłowienia i urbanizacji, szybko jednak zbiera cięgi. Jeszcze w ubiegłym stuleciu niektórym artystom tego kierunku zarzuca się nadmierną, lekceważącą i niepoprawną politycznie ingerencję w środowisko naturalne. Suchej nitki na przedstawicielach land artu nie zostawia również Jeffrey Kastner, nowojorski pisarz i krytyk sztuki. W książce „Land and Environmental Art” z 1998 r. określa sztukę ziemi jako „najbardziej macho z powojennych programów artystycznych”. Bo jej przedstawiciele co i rusz przypuszczają niepożądaną inwazję na delikatną biosferę w prawdziwie „męskim” stylu. Spoceni, oblepieni kurzem i spaleni słońcem, spoglądają dziarsko spod kapelusza i prężą muskuły, żeby kopać doły, wysadzać dynamitem zbocza klifów, usypywać ziemne wały i kopce, deptać trawę. Wdzierają się bezmyślnie ze swoimi twórczymi fantasmagoriami w miejsca, którymi rządzi nieokiełznana natura. Sygnalizują twórczością dominację człowieka nad światem, zostawiają ślad – zatarty lub nie, kształtowany ręką, umysłem i maszyną. Robertowi Smithsonowi, który zginął w katastrofie lotniczej zaledwie trzy lata po ukończeniu dzieła swojego życia, nie obrywa się na szczęście aż tak mocno – z dwóch powodów.
Ulotny symbol
Monumentalna „Spiralna grobla” to efemeryczny gest artystyczny. Poetyczna rzeźba jest ledwo dostrzegalna z powietrza, jak i z ziemi, bo w zależności od poziomu wody w Wielkim Jeziorze Słonym jest czasami widoczna, a czasami zupełnie zanurzona. Po raz pierwszy od czasu powstania w 1970 r. wychyliła się spod wody dopiero na początku XXI w., gdy susza spowodowała ponowny ubytek wody w jeziorze.

Dzieło Smithsona jest w swoisty sposób ulotne i nie każdemu będzie dane zobaczyć je na własne oczy. Również dlatego, że rzeźba stale niszczeje wskutek oddziaływania przyrody i zwiedzających. O ile z kłopotliwym wpływem ludzi Fundacja Dia Art, obecny właściciel rzeźby, radzi sobie szeregiem obostrzeń i kar finansowych za ich łamanie, o tyle na stan „Spiralnej grobli” wynikający z przyczyn naturalnych niewiele można poradzić. Pojawiały się wprawdzie plany przykrycia konstrukcji plastikową kopułą albo umieszczenia jej w sztucznym stawie, jednak nie byłoby to zgodne z intencją artysty.
Robert Smithson, zafascynowany koncepcją entropii – jej przypadkowością, nieuporządkowaniem i niepewnością – pragnął, aby powstała z elementów przyrody „Spiralna grobla” naśladowała naturę, koegzystowała z nią i tak jak każda inna materia świata przyrodniczego nie była szczególnie chroniona przed wiatrem, erozją, innymi zjawiskami i czynnikami atmosferycznymi. Słowem: by zniknęła, jeżeli natura tak zdecyduje, czym symbolicznie – świadomie lub nie – ukazał wyższość przyrody nad człowiekiem, jego myślą i stworzeniem.
Zgodnie z zamysłem Smithsona „Spiralna grobla” koegzystuje z naturą. Materia przyrodnicza w roli artystycznego środku wyrazu nie jest w żaden sposób chroniona przed wiatrem, erozją i innymi czynnikami. Zależnie od poziomu wody w Wielkim Jeziorze Słonym rzeźba jest całkowicie zanurzona lub wyłania się ponad taflę. Teraz istnieniu tej unikalnej instalacji – będącej ostrzegawczym symbolem nadmiernej ingerencji człowieka w przyrodę – jak na ironię zagrażają plany przemysłowej eksploatacji okolicy, przeciwko którym protestują artyści, ekoaktywiści i lokalna społeczność.
Land art jako sztuka zaangażowana
Drugim i o wiele istotniejszym powodem, dla którego mógł Smithson liczyć na przychylność krytyków było prezentowane przez niego podejście do twórczego procesu i jego efektu. Wielu przedstawicieli land artu tworzy gigantyczne instalacje plenerowe i robi wokół nich przesadny szum medialny, aby promować osobiste interesy. W przypadku Roberta Smithsona, który oczywiście zdobył „Spiralną groblą” artystyczne uznanie, owe własne interesy przeradzają się w interes ogółu.

„Spiralna grobla” nie stanowi li jedynie kolejnego pokazu przekraczania granic artystycznej estetyki, których w XX w. przełamano już wiele. Smithson, w przeciwieństwie do niektórych kolegów po fachu, nie starał się ujarzmić przyrody, nie pragnął odciskać w niej ludzkiego piętna – choć paradoksalnie właśnie to uczynił. Przeciwnie, krajobraz przyrody zakłócony przez lekkomyślną urbanizację i przemysł – a przypomnijmy, że brzeg Wielkiego Jeziora Słonego był usiany ruinami uzdrowiska, platform wiertniczych, maszyn i pojazdów, które utknęły w mule – był dla niego dowodem nadużyć i zaniedbań w relacji między człowiekiem a naturą.
„Spiralna grobla”, choć wdzięczna w prostej, wręcz topornej formie, nie miała i nadal nie ma ukazywać piękna, twórczego talentu i kreatywności. Nie ma zachwycać. Ma szokować, skłaniać do refleksji i zmiany. W sztuce ziemi Robert Smithson upatrywał bowiem przede wszystkim artystycznych pobudek do głębokiego namysłu nad wpływem człowieka na przyrodę. Wpływem nie zawsze, choć często niszczycielskim, ukształtowanym przez nie do końca uświadomioną, modernistyczną i posmodernistyczną pogoń za coraz większą produkcją, konsumpcją i przetwarzaniem świata.
Sztuka ziemi, sztuka środowiskowa i ekologiczna pozwalają ludziom zatrzymać się w biegu, zastanowić nad poczynaniami cywilizacji i zmienić kurs, zanim będzie za późno.
Robert Smithson nie był jedynym przedstawicielem sztuki ziemi, ale z pewnością jednym z najważniejszym prekursorów nowoczesnej sztuki zaangażowanej, która zwraca uwagę na istotne kwestie społeczne, polityczne, gospodarcze i środowiskowe. W kolejnych dekadach z land artu rozwinęły się takie ruchy artystyczne, takie jak sztuka środowiskowa (environmental art), ekosztuka (eco art), sztuka ekofeministyczna czy ekowencja. Wiele twórczych działań realizowanych w ramach tych nurtów artystycznych może budzić pytania o ich sens i etyczny wymiar, ale cel jest zawsze jeden: unaocznić palący problem w danej sferze i, jeżeli to możliwe, zaradzić mu. Przykładem realnie pozytywnego działania w ramach land artu może być projekt Josepha Beuysa „7000 dębów” z 1982 r., który w odpowiedzi na rozległą urbanizację zasadził z pomocą wolontariuszy właśnie tyle drzew tego gatunku w niemieckim mieście Kassel. Tą drogą idą kolejni, również bardziej nam współcześni twórcy. Bo wiedzą, że zaangażowane projekty artystyczne pomagają wypracować nowe reguły gry. Są potrzebne, zwłaszcza gdy świat boryka się z rozmaitymi kryzysami: zmianami klimatu, głodem, wojnami, przymusową migracją, pandemią COVID-19 i jej skutkami.