Konsumpcjonizm to każdy przejaw nadmiernej konsumpcji, czyli przesadnego i nieuzasadnionego rzeczywistymi potrzebami przywiązywania wagi do zdobywania dóbr materialnych, bez względu na koszty społeczne, ekologiczne i osobiste. Osoby uzależnione od kupowania i posiadania uważają hedonistyczny materializm za jeden z istotniejszych lub najważniejszy wyznacznik jakości swojego życia. Nadmierny konsumpcjonizm został już uznany za chorobę cywilizacyjną, nazwaną affluenzą.
„Naprawdę jestem żałosnym marnotrawstwem krwi i organów. I wy również, jeśli posiadacie iPada. Albo wannę z jacuzzi. Albo cokolwiek, czego tak naprawdę nie potrzebujecie. Czyli większości rzeczy”.
To mocne stwierdzenie padło z ust Jeremy’ego Clarksona, jednego z najsłynniejszych dziennikarzy motoryzacyjnych. Podzielił się nim w felietonie Odwołajcie operację powiększenia piersi i kupcie żelazne płuco, opublikowanym w książce Świat według Clarksona. Część 5. Clarkson nie przebiera w słowach, ale chyba właśnie dlatego trafiają one do ludzi lepiej niż te naszpikowane pseudoporadnikowym bełkotem, który rzekomo magicznie odmieni nasze życie. Clarkson, umiejętnie dozując sarkazm i głęboki przekaz, mówi wprost, jak jest. A jest źle. Obsesyjne przywiązywanie nadmiernej wagi do dóbr materialnych to w końcu niebłahy problem.
Tracimy kontrolę
Uzależnienie od posiadania i nieprzemyślanego, kompulsywnego, dysfunkcjonalnego nabywania produktów i usług, które nie są nam do niczego potrzebne, nakręca spiralę, której negatywnych skutków zdajemy się czasami nie dostrzegać. W XX i XXI w. konsumpcjonizm stał się zjawiskiem tak powszechnym jak oddychanie. Nie jest jednak potrzebnym nam do życia tlenem, wręcz przeciwnie – jest trucizną, która stopniowo nas wyniszcza i psuje relacje międzyludzkie.
Mało kto otwarcie przyzna się do zakupoholizmu. Kojarzymy go ze stereotypowym obrazem kobiety, która dla poprawy nastroju biega po galerii handlowej, wyciskając z karty kredytowej męża (albo kochanka) każdą złotówkę na kolejne pary butów, sukienki i tusze do rzęs.
Błąd. Nadmierne kupowanie prawdopodobnie dotyczy też ciebie, twoich znajomych, twojego szefa, a także twojej ciotki. Aby określić skalę problemu, wystarczy szczerze odpowiedzieć na proste pytanie: Co kupiłem w ostatnim miesiącu i ile z tych dóbr było mi rzeczywiście potrzebnych?
Pięć ton wołowiny marmurkowej (której kilogram kosztuje przeciętnie 500 dolarów, czyli niemal 2 tys. złotych!). Dziesiąty krem przeciwzmarszczkowy. A może koszula, którą udało się upolować w promocyjnej cenie? Słoik kawioru, by znajomym opadły szczęki. No i ten śliczny serwis do kawy, który będziesz wyciągać tylko na specjalne okazje, takie jak wizyta teściowej. Nowe legowisko dla kota, które Mruczek i tak oleje, i dobrze o tym wiesz, bo przecież amerykańscy naukowcy udowodnili i pokazali za pomocą tysięcy memów, że 99,9% kotów woli nocować w kartonie po chusteczkach higienicznych. Obudowa na smartfon z modnym wzorem, dopasowanym do pory roku i aktualnego nastroju. Naszyjnik i kolczyki z najnowszej kolekcji celebrytki Anny Kowalskiej. Świąteczne skarpety z łosiem. Nowy ekspres do kawy. Wymarzone ferrari. Dożywotni pakiet muzyczny albo filmowy. Nie zapominajmy również o kosiarce, bo chociaż stara była całkiem sprawna, to nowa potrafi przycinać trawę w różne wzory, dzięki czemu trawnik zyska niepowtarzalny look…
Uczciwy rachunek sumienia pokaże, że w tym miesiącu, wydając jedynie milion pięćset złotych, zagraciliśmy nasze domy i garaże stertą rzeczy, bez których potrafimy świetnie się obejść. „Problem polega na tym, że te wszystkie rzeczy wydają nam się niezbędne. Wmówiliśmy sobie, że kurze jaja nie są dość dobre, i chcemy mewich albo przepiórczych. Obawiamy się, że ludzie będą naśmiewać się z naszego telefonu, jeśli ma już rok. […] I uważamy, że ta niepohamowana konsumpcja jest w porządku” – peroruje dalej Jeremy.
Od kołyski do trumny
Konsumpcyjny styl życia ma swoich zwolenników, nawet wśród filozofów postmodernistycznych. Ale zjawisko to powinno zapalić w głowie lampkę ostrzegawczą, gdy zwykłe konsumowanie przeradza się w nieuzasadnioną potrzebę posiadania: przestaje być środkiem, a zamiast tego staje się życiowym celem, któremu podporządkowujemy inne działania.
Łatwo ulegamy pokusie, usilnie tłumiąc w sobie słuszne przeczucie, że wycieczka do sklepu skończy się przecież jak zwykle. Mamy w sobie tę dziką potrzebę materialnego wynagradzania sobie dowolnych, dobrych i złych, zdarzeń w życiu. Kupujemy, wierząc naiwnie, że przedmioty poprawią nam samopoczucie i sprawią, że staniemy się atrakcyjniejsi, a nasze życie będzie wreszcie obfitowało w sukcesy, czas wolny, wygody, poczucie szczęścia. Kupujemy zachęceni reklamami, ale również po to, by… nie być gorsi od innych.
Dostrzegł to socjolog Zygmunt Bauman, który gruntownie opisał zjawisko konsumpcjonizmu. Jego zdaniem „od kołyski do trumny trenuje się nas i musztruje, abyśmy przyjmowali sklepy za apteki wypełnione medykamentami leczącymi, a przynajmniej łagodzącymi, wszelkie dolegliwości i bolączki własnego i wspólnego życia. […] odsunięcie od zakupów jest jątrzącą i ropiejącą raną i upokarzającym brzemieniem niespełnionego życia, a zatem własnego niezgulstwa i niewydolności; braku nie tylko i nie tyle przyjemności, co ludzkiej godności i sensu życia. W ostatecznym rozrachunku – braku lub niedostatku człowieczeństwa i jakiejkolwiek innej podstawy do własnego do siebie szacunku, jak i szacunku ze strony innych wokół” (Z. Bauman, wywiad w „Social Europe Journal” z 2011).
Struktura potrzeb społeczeństwa konsumpcyjnego jest, jak trafnie określił to Bauman, zmienna. Zakupy są najczęściej dyktowane nie tyle faktycznymi potrzebami, ile ochotą, by coś posiadać – coś nowego, lepszego, ładniejszego, bardziej na czasie. Sęk w tym, że przynosi to jedynie pozorną korzyść. Kolejny zakup zagraca naszą życiową przestrzeń, wpędza w karuzelę nieuzasadnionej potrzeby posiadania i wcale nie poprawia naszego nastroju. A jednak wciąż dajemy się naciągać. Dlaczego?
Ten staroć ma już pół roku!
Do nadmiernej konsumpcji prowadzi bogactwo dostępnych dóbr i usług, zwłaszcza w połączeniu z coraz łatwiejszymi metodami finansowania zakupów (kredyty, systemy ratalne, tańsze albo darmowe produkty przy kupnie większej liczby sztuk). I dzieje się to, zanim zdążymy się zorientować, że z naszym życiem coś jest kompletnie nie tak.
Żyjemy wyłącznie teraźniejszością, przez co konsumujemy natychmiastowo, bez rozważenia potencjalnych konsekwencji swoich decyzji zakupowych. Kupujemy, bo upatrujemy w tym metody rozwiązania problemów. W końcu – kupujemy nowe rzeczy, by pozbyć się tych starych, które są złe tylko dlatego, że mają już kilkanaście miesięcy czy kilka lat i „wyszły z mody”.
(Nie) musimy kupować
Zygmunt Bauman zauważa, że konsumpcjonizm znacząco absorbuje uwagę, czas i energię współczesnych społeczeństw. Co gorsza, nie pozostawia alternatywy: aby być pełnowartościowym członkiem społeczeństwa i „nie wypaść z obiegu”, każdy jest zobligowany do konsumowania i życia wedle wyznaczonych schematów. I ani na chwilę nie może przestać. Jak wskazuje socjolog, ciągła konieczność zmian i dostosowywania się do aktualnych trendów to rodzaj przymusu, więc konsument „płynnej nowoczesności” musi być w ciągłym ruchu, aby utrzymać się w czołówce. Oznacza to też, że musi w szybkim tempie konsumować informacje, by zawsze wiedzieć, co jest na topie teraz i co będzie modne już za chwilę. W dzisiejszym, przesiąkniętym materializmem świecie „Liczy się prędkość, a nie trwanie. Przy zachowaniu odpowiedniej prędkości całą zawartość wieczności można skonsumować w nieprzerwanym teraz ziemskiego życia” – pisze Zygmunt Bauman na łamach Płynnego życia. Dlaczego, chociaż mamy przynajmniej teoretyczną świadomość funkcjonowania tych mechanizmów, nadal tak trudno wydostać się z błędnego koła nadmiernej konsumpcji? Bo z posiadaniem wiążemy nieustające nadzieje i aspiracje, które napędzają ludzkość od jej zarania.
„Ci, którzy nie mogą postępować zgodnie z już wzbudzonym w nich pożądaniem, nurzają się w blasku tych, którzy mogą. Mówi im się, że obfita konsumpcja jest oznaką sukcesu, traktem wiodącym wprost do publicznego poklasku i sławy. Uczą się również, że posiadanie i konsumpcja pewnych przedmiotów oraz przestrzeganie pewnych stylów życia są warunkiem koniecznym do szczęścia” – wyjaśnia Bauman w książce Konsumowanie życia. Badacz nie pozostawia wątpliwości, twierdząc, że konsument nie ma wyboru: musi dopasować się do innych, jeśli chce nie tylko przetrwać, ale i być społecznie szanowany. „Absurd!” – można pomyśleć, bo przecież, na zdrowy rozum, nie oceniamy książki po okładce. A jednak.
Galerianki i galerianie są wśród nas
Współczesne konsumowanie nie służy już tylko zaspokajaniu potrzeb, lecz jest środkiem do życia ponad stan, w którym ilość posiadanych dóbr błędnie interpretujemy jako to, co wyznacza jakość naszego człowieczeństwa. Ponieważ kupowanie nie zapewnia trwałej satysfakcji, nieustannie poszukujemy nowych źródeł tego przyjemnego uczucia – znajdując je w kupowaniu kolejnych i kolejnych produktów i usług.
Konsumowanie stało się elementarnym atrybutem nowoczesnego społeczeństwa i obligatoryjnym zwyczajem każdego człowieka. A to, czy ktoś jest człowiekiem bardziej czy mniej, ocenia się nie inaczej, jak na podstawie jego zdolności konsumpcyjnych – zbyt małe i odbiegające od aktualnych wzorców mogą prowadzić do wykluczenia społecznego. Łatwo wyobrazić to sobie na prostym przykładzie dzieci, z których jedne mają modne ubrania i najnowszy model smartfona, a inne nie. W tym gronie niemal natychmiast dojdzie do podziału na grupę „lepszą” i „gorszą”, a z tej drugiej niełatwo się wyrwać, by awansować na „lepszego człowieka”.
„Większość moich znajomych pracuje ciężej niż powinni, po to, żeby zarobić więcej pieniędzy, niż im naprawdę potrzeba, żeby kupować rzeczy, których naprawdę nie potrzebują, po to, żeby zaimponować ludziom, których tak naprawdę nie lubią” (izraelski pisarz Amos Oz w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej”)
Duchowy lumpenproletariat ledwo zipie
Zygmunt Bauman za Andrzejem Stasiukiem użył pojęcia „duchowego lumpenproletariatu”, by tym niewybrednym epitetem określić ludzi żyjących teraźniejszością i w teraźniejszości, skoncentrowanych głównie na jak największej intensyfikacji wrażeń i mierzących wartość życia zdolnością do konsumowania.
Socjolog przestrzega jednak, że taki sposób życia i konsumowania dóbr prowadzi do samotności. Członek społeczeństwa konsumpcyjnego przedkłada własny interes nad interes społeczny, a często też nad dobro drugiej osoby. Z powodu coraz luźniejszych więzów społecznych nowoczesny konsument zdobyte dobra spożywa samotnie. Służą one tylko do zaspokojenia jego chwilowej potrzeby pokazania się, co ogółowi społeczeństwa nie przynosi żadnej wartości. W konsekwencji mamy najnowszy tablet i świetny samochód, modne ubrania i fryzurę na czasie, ale nie mamy przyjaciół, którzy podskórnie czują, że są mniej wartościowi od kolejnego przedmiotu, więc zrywają kontakt.
Na łamach Płynnego życia Zygmunt Bauman podkreśla także, że za konsumpcyjny styl życia płacimy ogromną cenę. Będąc stale czujni i gotowi do podejmowania następnych decyzji zakupowych, nigdy nie możemy zaznać spokoju, jesteśmy podatni na stany lękowe, frustracje i olbrzymi stres. Czujemy się w obowiązku posiadać środki finansowe niezbędne do nabywania kolejnych dóbr, więc poświęcamy na ich zdobycie coraz więcej czasu i energii – zwykle kosztem relacji międzyludzkich czy odpoczynku. Podążając z nurtem konsumpcjonizmu, zakleszczamy się w trybach swoistego perpetuum mobile, które zostało puszczone w ruch i nie może się już zatrzymać.
Każdy kij ma dwa końce
Konsumpcjonizm prowadzi do stanu, w którym posiadanie napędza jeszcze większą chęć posiadania. Jest też przyczyną olbrzymiego marnotrawstwa zasobów naturalnych, dóbr, czasu i ludzkiej pracy. Materializm i konsumpcjonizm widoczne w krajach wysoko rozwiniętych są niczym nowotwór w obliczu skrajnej biedy, z którą borykają się miliony ludzi na świecie.
Oczywiście, konsumpcjonizm ma również zalety. Dzięki niemu rozwijają się nauka i technika, ludzie zdobywają coraz wyższe wykształcenie i zajmują się interesującym hobby, a wyraźnie lepsza koniunktura gwarantuje nowe miejsca pracy. Rozsądny konsumpcjonizm nie stanowi zagrożenia, jednak obecnie doszedł on do absurdalnego poziomu – znakami naszych czasów są materialistyczne podejście do życia, konsumowanie na pokaz i coraz trudniejsze do zahamowania uzależnienie od kompulsywnego kupowania.
Chory na kupowanie
Dla konsumpcjonisty, który chce zawsze być na bieżąco z trendami, a nawet je wyznaczać, istotne jest regularne nabywanie dóbr. Nie liczy się on przy tym z kosztami społecznymi, osobistymi czy ekologicznymi. Zaspokaja swoje wtórne potrzeby, związane z pragnieniem władzy, prestiżu, dominacji, wpływów i wyższej pozycji społecznej. Nadmierny konsumpcjonizm został już uznany za chorobę cywilizacyjną, nazwaną affluenzą.
Według definicji Agnieszki Kacprzak-Choińskiej affluenza to „ciągłe poszukiwanie satysfakcji w przedmiotach, które nie są w stanie jej dostarczyć”. Do symptomów uzależnienia od nabywania należą stany napięcia nerwowego, nieuzasadniony pośpiech, nieustanne znużenie i niezadowolenie oraz poczucie ciągłego braku czegoś, które motywuje do obsesyjnego kupowania. Jeszcze gorsze są skutki affluenzy. Rekordziści borykają się z permanentnym zadłużeniem w bankach, często są pracoholikami (muszą zarobić, by było ich stać na kupowanie), mają nie najlepsze i stale pogarszające się stosunki ze społeczeństwem, w tym z bliskimi, a ponadto generują znaczne ilości odpadów pokonsumpcyjnych, przyczyniając się do zanieczyszczenia środowiska. Zakupoholicy są też bardziej podatni na choroby serca, cukrzycę, otyłość, alergię i depresję.
Posiadanie w rytmie slow
Ostatnie lata niosą zmiany. Światowy kryzys gospodarczy z 2008 r. i pandemia COVID-19, które wymusiły na ludziach ograniczenie konsumpcji, pokazały im, że tak naprawdę mogą żyć bez wielu dóbr, takich jak najnowszy tablet, smartfon, samochód czy kolejna para szpilek.
Ekonomiści, analitycy rynkowi, a także socjologowie i psychologowie zajmujący się badaniem zachowań konsumenckich niejednokrotnie wskazywali w dyskusjach, że celem powinno być zapewnienie ludziom lepszej jakości życia, jednak nie poprzez nakłanianie ich do jeszcze większej konsumpcji i gromadzenia dóbr materialnych. Opinie te, zwłaszcza w obliczu rozmaitych kryzysów, przestają być jedynie suchym teoretyzowaniem. Gorsze czasy, ale również zanieczyszczenie środowiska oraz ogromne zmęczenie społeczeństwa zbyt szybkim stylem życia i gonitwą za dobrami materialnymi spowodowały pojawienie się nowych albo rozwój istniejących już trendów, takich jak konsumpcja kolaboratywna (oparta na dzieleniu się, wymianie i płatnym wypożyczaniu produktów zamiast posiadania ich na własność), smart shopping, slow life, simple living, minimalizm.
Z każdym rokiem zjawiska te zdobywają uznanie coraz większej liczby osób, które dążą do tego, by spowolnić tempo swojego życia, pozbyć się zbędnych dóbr ze swojego otoczenia, ograniczyć rozbudzone ponad miarę aspiracje do posiadania i zachować względną wstrzemięźliwość konsumpcyjną. Da się to zrobić. Można przykładowo nie kupować najnowszego modelu smartfona, nie montować wanny z jacuzzi, a w spożywczym odłożyć horrendalnie drogie mewie jaja na półkę…